Po powrocie do obozu, Maniek udal sie jeszcze raz przestudiowac plan ataku, a Laguna oddalil sie od reszty aby oddac sie medytacji. Caly dzien minal bez wiekszych atrakcji, wszystkich zaczynala uciskac mysl o jutrzejszej walce. Wkrotce zaczal zapadac zmrok, tego wieczoru nikt nie przysiadywal przy duzym ognisku, rozpalonym w centrum obozu. Wszyscy rozeszli sie do swych namiotow a Gerliszek jako najwytrwalszy zostal na warcie, aby potem zmienic sie z Beez'em, mlodym wojownikiem poznajacym tajniki sztuki walki. Laguna polozyl sie na swym poslaniu, byl pewien, ze dzieki popoludniowej medytacji, zasnie bez wiekszych problemow. Jego umysl byl czysty, bez niepokoju, nawet z powodu nadchodzacej potyczki. Wkrotce nadszedl sen, a bohater usnal niczym nie zmaconym, spokojnym snem.
***
Poczul lekkie szturchanie za ramie. Otworzyl oczy i ujrzal Alione, dorosla elfice, budzaca go ze snu.
-Witaj Laguno, sniadanie juz czeka, niedlugo wyruszamy- zaszeptala cicho i opuscila namiot.
Wstal powoli, i zaczal narzucac na siebie ubranie. Czul sie wypoczety i pewny siebie. Tak jak opowiadal jego stary nauczuciel- medytacja potrafi zdzialac cuda. Wychodzac z namiotu, zauwazyl, ze pogoda pogorszyla sie. Bylo ciemno, gwiazdy przysloniete chmurami i wiejacy wiart szarpiacy galezie drzew i zielona trawe u podnoza pagorka, na ktorym lezal oboz. Pod wplywem wiatru, wysokie krzewy falowaly razem z trawa, sprawiajac wrazenie, jakby znajdowal sie na duzym okrecie posrod pochlonietego w mroku, ciemnego, zielonego morza.
Laguna usiadl przy ognisku, razem z czescia gildii. Reszta takze wygramolala sie z namiotow, budzona przez Alione. Duzy, zujac mieso opowiadal z pelna buzia jak rozprawi sie z przeciwnikami probujac dodac troche otuchy reszcie towarzystwa. Wkrotce pojawil sie takze Maniek, witajac sie ustal naprzeciwko zgromadzonych wojownikow.
-Witam wszystkich- Przywital sie mistrz -Jak wiecie, za około godzine wyruszamy do Doliny Loren, aby odbic zamek poplecznikom naszego najwiekszego wroga, Kunduna. Jest to niezmierne wazne z racji mocy jakie on posiada. Teraz przedstawie wam ogolny plan ataku.. Na poczatek, musimy zniszczyc bramy, prowadzace nas do kolejnych posagow, ktorych magiczna moc blokuje dostep do komnaty tronowej, gdzie znajduje sie korona. Musze ja zdobyc, aby przejac wladze nad zamkiem. Waszym zadaniem jest dotransportowanie mnie pod sama korone, i uaktywnienie dwoch dzwigni, znajdujacych sie w rogach komnaty. Dopiero wtedy bede mogl wyciagnac ja zza oslony. W teorii wyglada to bardzo prosto, jednak watpie, by obeszlo sie bez rozlewu krwi. Nie mozemy ignorowac i nie doceniac przeciwnika. Musimy byc przygotowani na wszystko..-
-Ale jak dostaniemy sie do Loren? Przeciez to znajduje sie o pare dni drogi stad- wtracill Beeze
-Nie martwcie sie, pare dni temu wyslalem Paczka aby zbadal teren oraz obserwowal zamek, jako jedyny z nas potrafi przyzwac do siebie tyle osob z tak daleka..-
-Mhm, pieknie.- Przytaknal Zwirzu -A kiedy zostaniemy przyzwani w okolice zamku...?-
-Tutaj mamy problem... Umowillismy sie, ze przyzwie nas do siebie kiedy slonce zacznie wylaniac sie zza gor, te same, ktore widzimy za soba, otaczaja doline, poniewaz wedrowka jest bardzo niebezpieczna i dluga- wyjasnil Maniek
Wszyscy spojrzeli na wysokie wpol osniezone szczyty strzelistych gor, w szarowce poranka wydawaly sie straszne. W tym momencie dotarlo do Laguny, ze nie beda widzieli wstajacego slonca, przez zla pogode.
-Jednak jak widzicie, szczescie nam nie dopisalo, musimy czekac na nasze przyzwanie, na slepo. Dlatego prosze was, aby od tej pory nikt nie ruszal sie ze swego miejsca, gdyz moze zostac tutaj, jesli w trakcie nawiaziazania polaczenia zmieni pozycje- Dokonczyl Maniekk
-Wspaniale... Naprawde super, mamy teraz tutaj gnic nie wiadomo ile?- Narzekal Duzy
-Uspokoj sie- skarcil go Czart, potezny mag -Widzisz, ze mimo chmur, staje sie coraz jasn...- Nie zdazyl dokonczyc, wszyscy uslyszeli daleki grzmot, na horyzoncie pojawialy sie czarne chmury, zapowiadajace burze.
-Przynajmniej stawalo sie..- podsumowala Kasia z markotnym usmiechem.
Poczeli czekac, siedzac w mocno zbitym kregu wokol ogniska, caly rynsztunek wczesniej przygotowany, spoczywal w skorzanych torbach, ktore albo trzymali, albo lezaly obok nich. Towarzyszylo im mocne napiecie i wzmagajacy sie wiatr. Milczenie przerywaly kolejne grzmoty, zaden z gildii, nie odzywal sie ani slowem, jakby pragnal zachowac jak najwiecej sil do walki. Nagle ujrzeli lekkie zarysy paroramiennej gwiazdy tworzace sie wokol ich. Powoli nabieraly niebieskawego koloru i stawaly sie coraz wyrazniejsze.
-Wstancie, wezcie swoje torby i czekajcie- Nakazal Maniek
Wszyscy wstali chwytajac torby w rece, a tymczasem gwiazda byla juz dobrze widoczna i emanowala jasnym blaskiem. Z jej krawedzi wystrzelily w powietrze slupy swiatla, zamykajac wszystkich wokol jej wnetrzu. Wszystko trwalo jeszcze tylko pare sekund, po czym niebieskie promienie zaczely z powrotem chowac sie tam, skad sie pojawily. Jednak otoczenie bylo zupelnie inne. Stali w duzej dolinie, miedzy gorami. Okolica usiana glazami, rachitycznymi krzewami i paroma kepkami trawy wydawala sie, jakby byla skazona krwia wielu istnien, nieprzyjazna dla czlowieka i zwierzecia. W srodku nich, stal Paczek, a raczej siedzial, na swym opancerzonym, poteznym koniu i usmiechal sie do nich.
-Juz balem sie, ze przez ta pogode, nie uda nam sie zgrac i bede musial wracac po was do obozu. A droga jest koszmarna.- Przywital sie rycerz. -milo was znow widziec po tylu dniach samotnosci w tym kotle..-
-Nie martw sie, jestesmy juz znow w komplecie- pocieszyl go Beeze
-Dobra! Dosyc tych czulosci, musimy brac sie do roboty- poganial Duzy -Jak wyglada sytuacja w zamku? -
-Staralem sie jak moglem. A wiec, zamek jest ulokowany posrod zwezenia, zamykajacego doline, czyli jest tylko jedno wejscie za mury, przez glowna brame. Widzialem na niej paru lucznikow, oraz paru przechadzajaca sie straz wzdluz murow. Trzy razy dziennie, wysylany jest piecio osobowy patrol, ktory przeczesuje wiekszosc doliny, jednak niezbyt dokladnie, chyba nie spodziewaja sie ataku. Manku, zrobilem takze to o co mnie prosiles. Rozmawialem ze skalnymi ogrami, udalo mi sie ich zwerbowac, za pare blyskotek, naprawde, sa naiwni. Zgodzili sie takze przytargac ze soba stare katapulty.. Powinni byc tutaj za pare minut.- gdy ledwo skonczyl to mowic, wyczuli drzenie ziemi. Wszyscy rozgladali sie wokolo w poszukiwaniu zrodla tego zjawiska. Nagle sposrod ciemnosci, zaczely wylaniac sie niewyrazne, duze postacie. Przypominaly wielkie glazy, ciagnace powalone, olbrzymie drzewa. Im byly blizej, mimo wyjacego wiatru, tym bardziej dalo slyszec glosne sapanie i ciezkie kroki. Ogry staly sie juz dobrze widoczne, szerokie z mocnymi ramionami, calkowicie pozbawionymi szyj. Szarawa skora, mocno naciagnieta na poteznym cielsku poorana byla bliznami. Bylo ich czterech, targajacych dwie duze, balisty i ogromne wozki zaladowane glazami na ktorych czas odznaczyl swoje pietno. W paru miejscach nadlamane, zwiazane linami z ktorych odskakiwaly popekane wlokna. Cala gildia zdziwiona przygladala sie stworzeniem oraz ich machinom.
Maniekk pierwszy odzyskal glos -Witam was oraz dziekuje za udzielenie pomocy-
-My tu byc za cenny rzeczy, chciec niszczyc i zabijac- odparl najwiekszy z nich, najwyrazniej przywodca, lamanym jezykiem ludzi.
-W naszym polozeniu, to akurat nam pasuje- odpowiedzial Haddway, ktory razem z reszta skonczyl przygotowywac uzbrojenie i pancerz -Maniek, czy juz nie czas? Bron grzeje nam sie w rekach.
-Masz racje, nie zwlekajmy, Paczku, prowadz. Ogry, chodzcie za nami.- potwierdzil rade Way'a mistrz
-Ogry gotowy!- zawyla czworka stworzen i zlapala za balisty szykujac sie do dalszej drogi.
Paczek wysunal sie na przod grupy i powoli zaczeli wchodzic pod gore. Z kazda chwila wzmagal wiatr a chmury klebily niczym puszyste stwory w szalenczym biegu. Posuwali sie do przodu, slyszac swist wichru i postekiwanie ogrow. Gdy weszli na szczyt, ujrzeli wielki zamek, otoczonym wysokim murem. W polaczeniu z pogoda wygladal na tajemniczy i upiorny. W dole widzieli pusty teren, przeciety rzeka oraz mostem, oraz wiele glazow wbitych w ziemie. Ich osilki rozstawily machiny w dogodnej pozycji do strzalu. Wojownicy rozstawili sie w szeregu a Maniekk wystapil przeciw nim i przemowil starajac przekrzyczec wiatr. -Bohaterzy! Wszyscy wiecie dlaczego tutaj przybylismy. Przybywamy ze szczerymi checiami powalenia rezimu Kunduna oraz jego slug. Przybywamy aby odbic zamek Loren plugawiony przez ludzi, ktorzy wykorzystuja go do zlych celow.- z kazdym slowem Maniek emanowal coraz wieksza sila, jego slowa docieraly gleboko do serc, krzepiac je nadzieja i wyznaczajac cele. Skora jezyla sie z podniecenia spowodowanym nadchodzaca bitwa, podczas gdy mistrz kontynuowal -Przybywamy usunac z drogi tych, ktorzy sprzeciwiaja sie dobru i szczesciu kazdego stworzenia na kontynencie! Przybywamy po chwale! Przybywamy aby odniesc zwyciestwo!- w tym momencie dal znak do zaczecia bombardowania murow przez ogry. Pierwsze glazy wystrzelily w gore ze swistem. Skupione twarze wojownikow obserwowaly lot kamieni orazich upadek prosto na bramie zamku. Poprzez wyjacy wiatr uslyszeli glosny huk a za chwile donosne wycie rogu. To byla ta chwila..
-Powodzenia i... Do ataku!- dokonczyl krzykiem Maniek.
Krzyk wielu gardel i rozdzierajacy glos dracych sie ogrow przecial powietrze.
Rumak Paczka stanal deba i wyrwal do przodu, za nim ruszyli kolejni atakujacy z zadza zabicia przeciwnika. W szybkim tepie pokonali zbocze wzgorza i biegli po rowninie ku bramie zamku. Kolejne kamienie wytrzelone przez katapulty przescignely ich i wpadly za mury. -Uwaga! Lucznicy!- Krzyknal Duzy wskazujac na most. Strzaly swisnely mniedzy nimi i wbily sie pare metrow za rozjuszona grupa. Paczek pierwszy wbiegl na most i poteznym uderzeniem berla wyrzucil jednego z obroncow do rzeki. Czart zatrzymal sie na chwile, aby zmiesc reszte duza kula ognia. Pokonali most i zblizali sie do bramy. Zza blanek wysypal sie na nich grad strzal. Klekneli aby obronic sie przed trafieniem i zasloniajac siebie oraz sasiada tarczami, ktore przyjely na siebie trafienia. Blyskawicznie podniesli sie i ruszyli dalej, byli juz blisko, prawie pokonali gruzy bramy. Wtedy pojawili sie rycerze obroncow, wyskoczyli ku nim i starli sie w walce. Duzy odnalazl szerokiego mezczyzne targajacego potezny miecz. Probowal go powalic kopniakiem, ale ten przyjal cios na siebie, jakby byl lekkim traceniem i zaatakowal. Duzy oslonil sie tarcza i cial przeciwnika po nogach. Ten zawyl z bolu i osunal sie na kolana, by pasc trupem pod nastepnym ciosem. Alione razem z reszta elfow stala troche w tyle, chowajac sie za glazami i starajac sie stracic lucznikow z murow. Maniek, ktory powalil na raz dwoch magow miotajacych na niego zaklecia i uroki, pospieszyl pomoc Kilerowi, ktory atakowany przez paru wojownikow unikal ciosow zaslaniajac sie tarcza. Paczek miotal sie posrod grupy walczacych uderzajac berlem. Laguna przeskoczyl gruzy bramy i odnalazl wejscie na mur. Blyskawicznie znalazl sie na gorze. Ujrzal luki wycelowane prosto w niego, schowal sie za zalom, by po chwili wyskoczyc i runac na lucznikow. Tnac mieczami ranil i spychal ich ze swojej drogi. Na murze zobaczyl Haddwaya palacego przeciwnikow. Zauwazyl Lagune i krzyknal -Musimy pomoc reszcie!-
Spojrzeli na dol i zobaczyli, ze walka przeniosla sie do srodka. Walczacy skupili sie wokol duzej statuly atakujac ja zawziecie. Naokolo ich odpadaly kawalki krysztalu z ktorego byla zrobiona. W tym momencie Laguna uslyszal glosny furkot i trzask. Spadl na ziemie, tracac oddech. Ogry dalej zasypywaly ich kamieniami. Niedaleko lezal Way, ktorego reka byla wykrecona pod dziwnym katem. Laguna dochodzil do siebie i odzyskiwal oddech, razem z powietrzem naplywajacym do jego pluc, wracala sila. Pobiegl ku magowi i pomogl mu wstac podnoszac za stroj bitewny.
-Dzieki, chyba pekla mi kosc w ramieniu,ale nic mi wiecej nie jest. Trzeba wesprzec reszte- powiedzial i popedzil do reszty. Drugi podazyl w jego slady.
Walczacy byli coraz blizej komnaty, wszedzie scielilo sie duzo trupow, a ziemie pokrywaly slady krwi. Czesc atakowala ostatnia statule a reszta ich oslaniala przed atakiem. W koncu posag pekl rozsypujac na ziemi setki krysztalow.
-Laguna, Zwirzu! Za mna do komnaty!- Krzyknal Maniek
Pedzili w strone drewnianych, zdobionych drzwi, z wzmacniajacymi okuciami. Wtem wrota otwarly sie a moc zaklecia powalila trojke na ziemie. Zaczynalo padac, po niebie przechodzily zygzaki piorunow. Sciany zamku trzesly sie podczas grzmotow. Reszta waczacych dopadla do lezacych i pomogli im wstac. W swietle blyskawicy zobaczyli wysokiego maga, ubrany byl w koscisty pancerz, w reku dzierzyl nieduzega laske, zwienczona czaszka, z krotej bilo zielone swiatlo. Odezwal sie zimnym glosem -Glupcy, mysleliscie, ze dacie rade przejac nasz zamek?! Ze pozwolimy wam sie zabic i zgrabic nasze lupy?! Zapomnijcie o tym i GINCIE !!- Wrzeszczac machnal koscista rozdzka a powietrze zostalo przepelnione czarnymi duchami, ktore powalaly wojownikow. Haddway lezac i krzywiac sie z bolu, poslal ku niemu wiazke ognia. Ten nie zobaczyl jej, gdyz zblizal sie do Beeze'go aby ugodzic go smiertelnym zakleciem. Wrzasnal trafiony prosto w czesc twarzy. Maniek razem z Laguna oraz Zwirzem wykorzystali okazje i wslizgneli sie do komnaty tronowej. Drzwi zamknely sie, gdy przestapili prog. Byla to nieduza sala, oswietlona tylko paroma plonacymi pochodniami. W centralnej czesci stal duzy Tron, przed ktorym wisiala w niebieskiej kuli zlota korona. Po bokach komnaty swiecily sie dwie dzwignie. Panowala tutaj absolutna cisza. Laguna ze Zwirzem pamietajac o planie doskoczyli do nich. Mocno uscisneli dlonie i pociagneli w dol. Czekali..
-Cos jest nie tak, zbyt latwo nam to poszlo- Szepnal Zwirzu
-Postaram sie to zmienic- powiedzial mezczyzna wychodzac z cienia. Uzbrojony we wspaniala czerwona zbroje, na jego klatce piersiowej wbita w pancerz widniala czaszka mlodego smoka. W reku polyskiwal czerwonym blaskiem miecz.
-Czy wiecie kim ja jestem? Jestem wcieleniem Kunduna pod postacia czlowieka, jestem straznikiem tej komnaty. Wiecie, ze za kazdym razem kiedy sprobujecie przejac korone, to wcielenie sie odrodzi?! Tak! Moja magia jest potezniejsza niz mozecie sobie wyobrazic! Wiecie, ze zlamanie bariery chroniacej korone trwa jakis czas?A jesli ktorys z was pusci dzwignie, bedziecie musieli zaczac od nowa? Tyle wystarczy abym pokrzyzowal wam plany!- Mowiac to zblizyl sie ku Zwirzowi i uderzyl go piescia w twarz, jednak ten cicho jeczac nie puscil uchwytu. Maniek ruszyl atakujac rycerza z cala sila. Ten zablokowal jego cios jedna reka, chroniona przez mocny pancerz. Zaczeli walczyc na srodku komnaty. Ich miecze krzyzowaly sie, tryskajac iskrami. Rycerz odrzucil miecz Manka i kopnal go w klatke, odrzucajac ku scianie. Stal nad powalonym szykujac sie do zabicia mistrza.
-Dlaczego nie puscicie dzwigni i nie uratujecie przyjaciela tchorze?- syknal
-Nie! Nie wazcie sie tego zrobic!- krzyknal zamroczony Maniek chwytajac za ostrze napierajacego miecza. Skupial sie ze wszystkich sil aby odeprzec atak, jednak wiedzial, ze to mu sie nie uda. Wcielenie Kunduna bylo zbyt silne. Jego rece splywaly krwia, a lokcie uginaly sie, dopuszczajac coraz blizej ostrze do ciala.. Wtedy uslyszal, jakby szum, swist i stukot metalu o podloge. Napastnik szybko odwrocil sie do niedawno jeszcze chronionej korony i krzyknal, kiedy dwa ostrza przebily jego najmniej osloniete miejsce na plecach. Poluzowal uscisk na mieczu i powoli z szeroko otwartymi oczyma spojrzal w dol. Z jego brzucha wydobywaly sie dwa ostrza ociekajace krwia. Wypuscil swa bron, ktora upadajac upuscila jeszcze pare iskier. Wtedy dwa ostrza opuscily jego brzuch, zdolal odwrocic sie do Zwirza i Laguny, stojacych za nim i patrzacych nan z obrzydzeniem. Zachwial sie i staral kucnac by podniesc bron. Kopniety przez wstajacego Manka upadl twarza do posadzki. Charczal i trzasl sie, a kaluza krwi powiekszala sie z kazda sekunda. W koncu w ostatnich drgawkach duch Kunduna opuscil cialo rycerza i wylecial roztwierajac na osciez drzwi do komnaty. Chwile po tym, do srodka wpadla reszta gildia, Alione, Gerliszek, Haddway trzymajacy zlamana reke, Beeze z krwawiaca rana na nodze, Paczek z kawalkiem strzaly wbitym w ramie. Kasia poplamiona krwia oraz reszta wojownikow. W milczeniu otoczyli mistrza, ktory krwawiacymi rekoma podniosl korone i powiedzial.
-Wyglada na to, ze wygralismy..- Ryk bohaterow rozniosl sie po sali oraz potoczyl ehem po pobliskich gorach. Byly lzy szczescia, usciski, poklepywania po plecach.. Laguna powoli wysunal sie z komnaty. Spojrzal na jasniejace niebo. Burza odeszla, chmury rozrzedzaly sie, slonce oswietlilo zamek i otaczajaca go doline. W jego sercu zagoscila euforia, spokoj..
-Tak, zwyciezylismy..- Powiedzial sam do siebie
Nie możesz pisać nowych tematów Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach